Według danych statystycznych 15% społeczeństwa to osoby z różnymi niepełnosprawnościami. To dużo, jeśli spojrzymy na roszczenia na przykład większych zasiłków, dostępu do lekarzy i rehabilitacji czy też dostosowywania infrastruktury i usług do potrzeb. Z pewnością jest to duża inwestycja i obciążenie, szczególnie biorąc pod uwagę i zaniedbania poprzednich systemów, i oczekiwania, i to, że budżet jednak nie jest z gumy, co niektórzy starają się nam udowodnić. A pomoc nie kończy się na roku czy dwóch. Słabo. Z trzeciej strony kilka milionów obywateli i ich opiekunów to całkiem niezły elektorat. Teraz ma nie przeszkadzać. Oby nie chciano się go pozbyć.

Jesteśmy cicho!

Nie chciałam pisać o polityce. Pokazanie, że wśród Polaków żyje na co dzień kilka milionów osób z różnymi niepełnosprawnościami, jest mi potrzebne do tego, by podzielić się refleksją, że chyba statystyka kłamie, a my jesteśmy wyjątkowo zdrowym narodem. Przynajmniej na rzut oka pierwszy i nawet drugi.

Staramy się (my jako rodzina Kluczników) dość aktywnie spędzać czas. Na miarę oczywiście niepełnosprawności Olgierda. Odpadają więc górskie szlaki i tereny dziewicze, ale w góry jeździmy, nieraz wywołując zdumienie, że da się tak wysoko. Wiele się da, jak jest pomysł, a z drugiej strony siły trzeba brać na zamiary. Nie jesteśmy w stanie wnieść młodego na szczyt, ale jesteśmy w stanie wjechać kolejką, sprawiając mu i sobie wielką radość. Podróżujemy też po innych zakątkach Polski, celowo omijając kurorty i popularne miejscówki na wakacje. Godzimy naszego świra na zwiedzanie z tym, co może wózek. I tak pęka kilkadziesiąt tysięcy kroków dziennie. Nie chwalę się, gdzie byliśmy i co zobaczyliśmy, choć na tej mapie są miejsca, w które jeszcze wrócimy. Efektem kilkunastu dni w różnych rejonach Polski jest konkluzja, że osób niepełnosprawnych w Polsce prawie nie ma. Przynajmniej nie ma ich na ulicach, spacerach, wakacjach. Wiem, że nie wszystkie choroby widać i pewnie z niektórymi łatwiej jest podróżować. Pisałam wam też o tym, że turnus rehabilitacyjny to koszt około 6500, więc dla wielu rodzin jest to jedyna szansa na wakacyjny wypad i że względów finansowych i też logistycznych, ponieważ długość urlopu jest taka, jaka jest.

Olo – dyrygent miasta[1]

Olgierd, gdziekolwiek się nie pojawi, wzbudza zainteresowanie. W zamojskim ZOO nawet większe niż małpki w klatce. Po turnusie był bardzo pobudzony, więc śmiał się i piszczał na cały regulator, machał rękami i cieszył się ze wszystkiego. To przyciąga spojrzenia. Ewidentnie polskie społeczeństwo nie jest przyzwyczajone do oglądania dzieci niepełnosprawnych tam, gdzie inni chcą odpocząć. Nieco burzy to ład i harmonię dobrze zaplanowanego urlopu z ładnymi widokami. Wtedy nie chcemy patrzeć na chorobę, pomimo że w naszym przypadku emanuje ona najprawdziwszym szczęściem. Olgierd wywołuje uśmiechy, ale też się z niego śmieją i wytykają palcami. Przykuwa spojrzenia, ale też sprawia, że dzieci czy dorośli się gapią. Mi to fru.

Konkluzja jest taka, że naszą uwagę przykuwa to, czego nie znamy, czego nie oglądamy. I nie chodzi o to, że się nie mierzymy, bo tego nikomu nie życzę. Niepełnosprawni są do oglądania w telewizji, w reklamach na billboardach, na zawodach, których nikt nie transmituje, spotkaniach artystycznych, które na szczęście przyciągają coraz więcej osób. Nie na ulicach. Nie w komunikacji. Nie na urlopie. Można się zastanawiać nad powodami. Być może się wstydzimy, nie dajemy rady, nie wytrzymujemy spojrzeń, nie chcemy pytań. My, opiekunowie. Być może nie rozmawiamy z dziećmi, nie uczymy, że ludzie są różni, ale wszyscy równi.

Czy naprawdę równi?

W Warszawie na Nowym Świecie remontowano ulice i chodniki. Nowa inwestycja, która z pewnością pochłonęła ogromne pieniądze. Na wypasie. Przechodzę przez ulicę. Na pasach. Wchodzę na nowy chodnik. Krawężnik jest lekko ścięty, ale nie na płasko. Muszę więc podnieść przednie koła, by wjechać. Za krawężnikiem jest rynna, która ma usprawnić spływanie wody oraz ciąg kostek chodnikowych z nawierzchnią dotykową dedykowaną osobom niewidomym i niedowidzącym. Podniosłam wózek, wjechałam małymi kołami ma chodnik i centralnie wpadły mi do rynny. Nie byłam więc w stanie ani podjechać do przodu, ani podbić wózka. Musiałam się wycofać na ulicę i wjechać tyłem. Widzicie już szczęście tego kierowcy. Z takimi problemami komunikacyjnymi i logistycznymi musimy radzić sobie na co dzień. Szkoda tylko, że nowa inwestycja staje się kolejnym bublem, z którego nie wszyscy będą korzystać. Bo nie wszyscy są równi. I nie chodzi tu o wzrost.

Każda inność przykuwa spojrzenia. Wiele z nich wywołuje agresję, o czym przekonujemy się ostatnio coraz boleśniej, a hasła tolerancji możemy sobie wsadzić między Piotrusia Pana a Kopciuszka. Nie ma edukacji równościowej, a kilkanaście lat korzystania z projektów unijnych, z których większość pewnie w celach miała wyrównywanie szans, to bujda. Nie odrobiliśmy lekcji. Przeszkadza nam kolorowe, LGTB, innowiercy, aż czekać, kiedy zaczną starsi, niepełnosprawni, chorzy. W tym kraju nie jesteśmy równi. Doskonale siebie sami dzielimy, nie potrzebujemy pomocy innych, by sami się zniszczyć. Wrogów też robimy sobie sami. Z sąsiada, kolegi, rodzica. Coraz więcej odwagi wymaga niezgadzanie się na zło. Choć problemem staje się wielorakość definicji zła.

[1] Doskonała konkluzja spaceru autorstwa Marcina Królikowskiego