Arystoteles mawiał: Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: nic nie mów, nic nie rób, bądź nikim. Jakże te słowa są aktualne także i dziś, choć słowo krytyka zdecydowanie zmieniło znaczenie. Obecnie żyjemy w erze hejtu zarówno tego anonimowego, jak i tego w mediach społecznościowych, który jest podpierany imionami, nazwiskami, zdjęciami z partnerami lub też całą uśmiechniętą rodziną. Z tym być może wiąże się również kolejny problem, bo ile krytyka powinna być konstruktywna i jako odbiorca powinniśmy do niej podejść refleksyjnie, o tyle na hejt wypada nam tylko przejść na drugą stronę ulicy.

Nie będę udawać, że pada deszcz

Zdaję sobie sprawę, że im człowiek mocniej się w coś angażuje tym bardziej bolą komentarze, które mają dotykać personalnie, uwłaczać godności lub też deprecjonować umiejętności. Komentatorzy materiałów medialnych zazwyczaj pewnie w ogóle na temacie się nie znają, a ich jedyną rozrywką jest negowanie wszystkiego (lub prawie wszystkiego), co się dzieje. Byle dowalić, napluć, popsuć i zniszczyć. Przede wszystkim służy to tylko wylaniu jadu. Ale ma drugie dno. Wielu znajomych działających w kulturze próbowało z tematem coś zrobić – bezskutecznie. Lokalne media nie zablokują możliwości komentowania artykułów, bo za tym idzie ilość wyświetleń, a tym samym pieniądze. W wielu miastach jednak takie ograniczenia są już na porządku dziennym i chyba nikt nie płacze po tym, że nie poczyta sobie bluzgów anonimowego trolla.

Jakkolwiek byśmy się nie starali przejść nad mową nienawiści do porządku dziennego, to bardzo często podcina nam ona skrzydła. Im bardziej działamy społecznie, tym uwagi są bardziej dotkliwe. I z jednej strony rozumiem to, że to hejter ma problem i że on się musi ze swoimi kompleksami uzewnętrzniać, ale z drugiej to dlaczego ja mam nie czytać i się nie przejmować. Przechodzić obojętnie i udawać, że nic się nie stało. Mam wrażenie, że to nasze właśnie tłumaczenie, że nie warto się tym zajmować, jest cichym przyzwoleniem na to, żeby się działo. Żeby ktoś nas opluwał, a my będziemy nadal udawać, że pada deszczyk i jest przyjemnie.

Magiczne słowo na „E”

Kilka miesięcy temu wypuściłam do sieci dość osobisty tekst mówiący o sytuacji osób niepełnosprawnych i ich opiekunów. Spodziewałam się hejtu i nawet w samym artykule już do niego nawiązałam. Poza kilkoma prywatnymi wiadomościami, które nie do końca były miłe, tekst został przyjęty z dość dużym zainteresowaniem i empatią. Rozlał się po sieci i był inspiracją do stworzenia tej strony. Chyba nawet przywrócił mi wiarę w to, że pisanie nie tylko o sprawach lekkich jest po prostu ważne i społecznie uzasadnione. Wszystko do czasu oczywiście. Znajomi kolegi nie mieli tyle szczęścia. Nie dość, że procedury na lotnisku popsuły im wyjazd i rodzina z niepełnosprawnym dzieckiem przegrała z procedurami i programem oraz pracownikiem spieszącym się na świąteczną kolację, to post na Facebooku opisujący całą sytuację został tak skomentowany przez część internautów, że można by się zastanawiać, czy całą empatię zmarnowali oni już na setki świątecznych życzeń. Pomiędzy opłatkiem, hasłem Wesołych Świąt i karpiem lub wódeczką oraz oczywiście memami i filmikami tak lekko przychodzi „dowalanie” innym. To utrzymuje równowagę psychiczną. Zastanawiam się, gdzie jest to minimum człowieczeństwa.

Przed Świętami w Elblągu 42 pracowników budowlanych z Ukrainy straciło niemalże wszystko. Spłonął hostel, w którym mieszkali od dłuższego czasu i fizycznie zostali w tym, w czym uciekali bez rodziny na miejscu i być może bez przyjaciół. Oczywiście została zainicjowana akcja pomocy rzeczowej i finansowej pogorzelcom, a miasto zapewniło im miejsca noclegowe. Nie obyło się oczywiście bez wypomnienia dziedzictwa banderowców, UPA, wrogości ukraińsko-polskiej i dziedzictwa wzajemnych krzywd. Jakbyśmy my tacy święci w tych historiach wszystkich byli.

Przykładów jest wiele. Będzie coraz więcej, bo już nawet sądy czy kościół nie dostrzegają różnicy miedzy krytyką a mową nienawiści, a przykład wszak idzie z góry. Przyzwolenie na słowo, które krzywdzi ma bardzo dużą szansę, że stanie się ono czynem. I hasła – ogolić, spalić, wypędzić, zabić, zagazować, pogonić, opluć – okażą się rzeczywistością. Przecież na to też się zgodzimy, bo przecież to już było. Tylko my się niczego nie nauczyliśmy.