Czasem sobie myślę, że najwięcej ograniczeń mamy w głowie. Poza tym jesteśmy wychowywani w systemie, w którym nie wolno się wychylać, trzeba być pokornym, a osoby zależne muszą liczyć na czyjąś łaskę niełaskę. To sprawia, że wydaje nam się, że niewiele możemy, że sobie nie poradzimy, że pociąg czy autobus przy podróżowaniu z wózkiem lub też z laską to jest poziom level hard. Ale co tu dużo mówić, jak wiele osób nie może nawet wykonać podjazdu, by wyjechać bezpiecznie i samodzielnie z domu i to nie ze względów ekonomicznych (wszak Polska to zrzutka.pl), ale przede wszystkim społecznych – bo na przykład nie mają zgody wspólnoty mieszkaniowej na ingerencję w budynek. Tacy mamy być na pokaz. I to także sprawia, że często myśl o tym, że da się zwiedzać, podróżować, zdobywać góry czy też korzystać z nadmorskich rekreacji, sprawia, że zostaje się w czterech ścianach. Poza tym, co powiedzą ludzie – zbierasz 1% (już za chwilę 1,5%) na rehabilitację, a jedziesz na wakacje. A przecież to jeden z tych elementów, które pozwalają żyć pełnią życia.

Wakacje na wózku

Oczywiście mamy świadomość swoich ograniczeń i nie rzucimy wszystkiego, żeby wejść na Triglav czy też zapuścić się w jaskinie. Plany wakacyjne układamy więc pod wózek i jeszcze do niedawna wizja lotu wydała mi się niemożliwa, bo przecież połowę bagażu zajmą pieluchy i jak to wówczas ogarnąć, by mieć wszystko, czego się potrzebuje. A każdy, kto podróżuje z dziećmi, wie, że lista niezbędników jest bardzo długa. Można oczywiście zminimalizować ilość rzeczy, ale pieluchy są najważniejsze. Niestety. Długo też leczyłam się z przekonania, że wózek to problem, że utrudnia życie innym pasażerom, że jest problemem dla obsługi. Takie polskie wtłoczenie w ramkę – skoro jestem na gorszej pozycji, to nie mogę wymagać. 

Kierunek Słowenia

wcześniej zgłoszony pasażer specjalny jest traktowany z należytą troską – dostosowaną do jego potrzeb. Bez stresu, kolejek, krzywych spojrzeń i przede wszystkim z bardzo dokładną informacją – co, gdzie i kiedy, by poczuć się bezpiecznie. I dotarło do mnie na lotniskach, że można podróżować jak najbardziej „normalnie”, bo się nie jest problemem, bo pracownicy dokładają starań, byś miał wszystko, czego potrzebujesz. Z pewnością wymaga to też wprawy, której jakoś nam brakuje. Ale to przyjdzie. Bo wszystko albo prawie wszystko jest jednak kwestią chcenia.

I nawet jeśli po przylocie do Lublany dowiedzieliśmy się, że odwołano nam lot powrotny, to nie wpadliśmy w panikę. Przecież świat należy do odważnych i elastycznych, choć wiem, że dla wielu osób blokadą są finanse, języki obce, przyzwyczajenia, a każdy przecież też preferuje inny sposób odpoczywania.

Wakacje bez tłumów

Słowenię wybraliśmy, bo nie lubimy zatłoczonych i popularnych turystycznie miejsc. Poza tym nie chcieliśmy wydawać majątku na wakacje, więc wymarzona Skandynawia odeszła na plan daleko dalszy. W sieci o Słowenii jest materiałów też relatywnie niewiele, a mąż przyjaciółki nasz wyjazd skomentował hasłem „co to za kraj, który cały można przejechać na rezerwie”. Ale już lata temu wiedziałam, że pokocham to miejsce i się nie pomyliłam. Oczywiście w poszukiwaniu informacji zaczęłam od tego, jak tu się podróżuje z osobą na wózku – szczególnie że na miejscu poruszamy się transportem publicznym. I o takie dane też trudno. W sumie nie wiedziałam dlaczego, ale teraz już rozumiem. Faktycznie na palcach jednej ręki mogą policzyć osoby z niepełnosprawnościami poruszające się na wózkach. I nie chodzi tylko o stolicę, ale o inne popularne w okolicy miejsca. Tym samym młody robi za atrakcję, ludzie się do niego uśmiechają, patrzą z zainteresowaniem, ale bez specjalnej wścibskiej ciekawości. 

Bałkański kocioł

Słoweńcy żyją bowiem inaczej i jakoś wszystko jest u nich w porządku. Nie spotkaliśmy się z tym, że ktoś się o coś kłóci. Pomimo tego że można pić alkohol wszędzie, to nie widać wstawionych ludzi. Kierowcy jeżdżą trochę jak chcą, ale wszystko działa, nie ma dziwnych sytuacji oraz nerwów i to rowery mają pierwszeństwo. Może właśnie dzięki temu, że Lublana jest nastawiona na ten środek transportu, to my nie mamy problemu z przemieszczaniem się – zjazdy, obniżone chodniki czy też specjalne trasy są po prostu wszędzie. Jeździ się jak po maśle nawet w zabytkowych dzielnicach. Bo to nie jest przestrzeń dostosowywana do zmieniających się potrzeb, ale od początku zaprojektowana po to, by wszystkim było wygodniej i lepiej.

Zdrajcy słowiańskiej rozpierduchy

Stasiuk pisał, że „Słoweńcy to zdrajcy słowiańskiej rozpierduchy”. I coś w tym jest. Próżno tu szukać chaosu, choć wszyscy mają totalny luz. Jest wolność, a każdy dba o porządek. Nie ma całej listy zakazów, a jest bardzo bezpiecznie. Poza tym, jeśli zastanawiacie się, co jedzą, jak żyją, czy co myślą, to powinniście rozglądać się w różne strony, bo wpływ na Słoweńców mają tak odmienne kultury, że ta mieszanka jest wyjątkowo smakowita. Ponad sto kilometrów na zachód jest niemalże po włosku, trochę na północ już Alpy i austriacki klimat, czuć mocno węgierskie wpływy, a przebojami kulinarnymi są zdecydowanie serbskie dania. I ta serdeczność oraz otwartość, która sprawia, że można się poczuć jak u siebie. No i oczywiście język – ale to już mój bakcyl, by zwracać na te niuanse uwagę.

Jak się tu poruszać?

Komunikacyjnie Słowenia to dziwny kraj. Teoretycznie można dojechać wszędzie, ale znalezienie rozkładów, połapanie się, co, gdzie i jak jedzie, ile kosztują bilety i u kogo się je kupuje, to bardzo często jedna wielka niewiadoma. Na dworcu autobusowym rozkładu jazdy po prostu nie ma. Działa strona, którą znalazłam na grupie pasjonatów Słowenii: https://www.ap-ljubljana.si/en/ oraz oczywiście pociągi https://potniski.sz.si/. Mam wrażenie, że to must have, gdy chce się jeździć komunikacją publiczną w tym kraju. W praktyce dojedziemy wszędzie – za granicę też, choć dla nas zawsze tajemnicą było, o której i za ile. Wiemy też, że opłaca się jeździć pociągami w weekendy – są ogromne zniżki dla rodzin. Poza tym wiele pociągów jest dostosowanych. Mamy też o tyle dobrze, że młody wejdzie do autobusu, a wózek przewoziliśmy w luku bagażowym. No i nikt nie robi problemów. Tu też wiele osób jeździ z rowerami, bo to wymarzony kraj na taką turystykę, a tam, gdzie wejdzie jednoślad, tam też jest miejsce dla wózka.

Po dobrej stronie mapy

Słoweńcy bez wielkich rewolucji odzyskali kraj i zadbali o dostęp do morza. Niewielki pas kamienistych plaż, ale w tym kraju wszystko jest w miniaturze. I może dlatego ten kocioł bałkański tu właśnie jest szczególnie bliski. Jak pisałam, nie ma tu wiele osób z niepełnosprawnościami – przynajmniej nie widać ich na ulicach. Zapytałam przewodniczki, dlaczego tak jest, czy tak jak w innych krajach bloku wschodniego ludzie mają z tym problem i zamyka się chorych w domach. Powiedziała, że Słoweńcy z niczym nie mają w sumie problemów, a ona sama się nigdy nad tym nie zastanawiała, bo jesteśmy jej pierwszymi specjalnymi klientami i nawet trasę musiała przemyśleć. Natomiast zwróciła uwagę, że państwo jest opiekuńcze i na przykład w całej Słowenii nie ma ani jednego domu dziecka. Powiecie, że to dlatego, że mały jest to kraj, ale wiecie, że nie o to chodzi.

Planując wyjazd, oczywiście postawiliśmy na samolot – bo się okazało, że pieluchy się mieszczą. I choć kuszące jest pozostanie w tym pięknym kraju, to jednak trzeba wrócić. Ku radości młodego będzie więc pociąg. Bardzo dużo godzin w różnych pociągach. Na ten moment nie przejmuję się, jak poradzimy sobie z wózkiem, czy będzie on komuś przeszkadzał, w jaki sposób się ulokujemy. Pewnie ten strach wróci do mnie na terenie Polski.

Co zobaczyć?

W Słowenii jest wiele miejsc wartych zobaczenia. My z racji wózka wybieraliśmy te, które bez problemu ogarniamy. Koniecznie trzeba więc pochodzić po Lublanie (najlepiej z przewodnikiem – polecam Panią Anię). Warto wybrać się też do Piranu lub innych nadmorskich miejscowości o wyjątkowym klimacie. Na liście nie może zabraknąć Jeziora Bled, Jeziora Bohinj oraz wąwozu Vintgar. Ci, którzy lubią pod ziemią, z pewnością zachwycą się jaskiniami. A jest ich tu dużo – dla niedzielnych turystów i wytrawnych grotołazów. Z przyjemnością też poszlibyśmy w wysokie góry, ale to kiedyś. Poza tym jest zielono, bardzo zielono, rzeki płyną sobie spokojnie i nie ingeruje się w nie za bardzo, więc wszystko dookoła rośnie i kwitnie, jest bardzo dużo ptaków i nie ma robali. No i to wino oczywiście.

Miłośnicy miast i miasteczek, atrakcji wodnych, wylegiwania się nad morzem, wspinaczki i trekkingu – robienia wszystkiego i nic nierobienia, poczują się tu jak w raju.

I nie, nie będę pisać bloga podróżniczego. Po prostu się zakochałam.