Zaczęło się od piosenki Agnieszki Osieckiej na sierpniowym koncercie piosenki wartościowej. Nieraz już się czepiałam, ale „chodzi o to, by nie być idiotą” wbiły mnie w krzesło. A przecież z ikoną nie wypada dyskutować, choć czasy się zmieniają i podobno jesteśmy bardziej wrażliwi. A może polityczna poprawność jest tylko wymysłem neolibków? Długo wtedy rozmawiałam z Basią Piórkowską, że nawet jeśli coś jest kanonem i powszechnie używanym zwrotem, to jednak należy reagować. Nawet jak się podważa Osiecką.
Czy faktycznie wolno nam wszystko?
Basia jest jedną z nielicznych osób, które uświadamiają mi, że nie jestem przewrażliwiona, bo ranią mnie słowa. Bo tak zwykłam się tłumaczyć. I potem stwierdzam, że to osłabia przekaz, gdy mówię: może tylko ja widzę problem, ale „debil” w tym wierszu nie powinien się znaleźć. I na tym się kończy. Bo tak wszyscy wiemy, że może jest nie halo, ale nie róbmy dramy. A przecież chodzi o to, by głośno mówić, że tak nie wolno. Ale to zrozumiałam dopiero dzisiaj.
Akcje wokół słowa „debil” już w tym roku były. Za sprawą znanego pisarza urosły do poziomu viralu i nawet osoby, od których oczekiwałabym empatii, uległy zabawie. Tylko jakoś jest ona mało śmieszna. Przynajmniej dla osób z niepełnosprawnościami. I nie tłumaczcie, że zmieniła się klasyfikacja upośledzeń. To słowo obraża tak samo jak wiele innych.
Nie dla idiotów!
Być może dla niektórych tekst „czuję się jak debil” ma być dowcipny, wzmacniać siłę przekazu. Może to najprostsza metafora, by powiedzieć, że jest źle lub też podkreślić, że zmarnowaliśmy okazję i życie nas nie doceniło. Katalog takich wyrazów jest oczywiście otwarty, bo namiętnie uwielbiamy kreować się na garbach słabszych. Korzysta z tego literatura, popkultura, polityka i reklama. A im częściej słyszymy frazy o idiotach czy dałnach, tym bardziej jesteśmy na nie znieczuleni. Sama kiedyś usłyszałam, ale o co ci chodzi, przecież tak mówią wszyscy i nikogo to nie obraża. Słowa-wydmuszki? To po co po nie sięgać?
Oczywiście pojawiają się też odniesienia do medycznych kategorii, bo tam najchętniej osoby z niepełnosprawnościami widzimy. Cierpią, mają swoje numerki, diagnozy, terapie, wózki, laski, pampersy. I jakże to humanitarnie brzmi, że ktoś choruje na autyzm, a nie po prostu go ma tak jak włosy blond i zielone oczy. Dlaczego? Bo wówczas byłby taki sam jak zdrowi rówieśnicy tylko z bonusem.
Nie ma włączenia bez komunikacji
Ostatnio dość dużo mówi się o wejściu w życie ustawy o dostępności. No dobrze – może się mówi w pewnym wąskim gronie, ale już wiecie, że coś takiego jest. Pojawia się również coraz więcej propozycji dotyczących asystentury, mieszkalnictwa wspomaganego i chronionego czy też włączania osób z niepełnosprawnościami w życie społeczne. Stąd też nagromadzenie licznych konferencji, konwentów, konsultacji oraz spotkań i bywa, że codziennie jestem na jakimś onlinie i podsłuchuję, co mówią mądrzejsi, dowiaduję się o możliwościach prawnych i widzę, jak poszczególne samorządy radzą sobie z zadaniami. Takie know how. Zdarza się, że w trakcie takich spotkań przechodzę od euforii do płaczu, bo czasem jest mi żal, że mieszkam w takim a nie innym mieście. Niezmiennie jednak mam poczucie, że wiele zależy od rodziców oraz organizacji pozarządowych, bo władze na szczęście się zmieniają. I dlatego poświęcam swój czas i uwagę, by słuchać, wypowiadać się, wypełniać ankiety itp. Wierzę, że w tym jest zmiana, ponieważ realnie przekłada się w tej chwili na działania i możliwości.
Rola języka!
Jednak sama teoria o włączaniu osób z niepełnosprawnościami jest na nic, gdy powszechnie będziemy używać słów, które deprymują tę grupę społeczną. Codziennie pokazujemy bowiem, że są inni, gorsi, nie mają tych samych praw. Codziennie umniejszamy, bo czujemy się silniejsi, mamy moc i władzę. A mamy je w języku właśnie. A tak naprawdę jedynym powodem cierpienia i dyskryminacji osób z niepełnosprawnościami nie jest MPD, autyzm lub inna jednostka chorobowa, a właśnie to, w jaki sposób są przez społeczeństwo traktowane. Marginalnie.
Ludzie nie ideologia! Nie problem!
Funkcje języka jako sprawczego narzędzia naszej rzeczywistości nie odnoszą się tylko do osób z niepełnosprawnościami. Widać to chociażby w narracji o ludziach LGBT+, którzy bywają określani ideologią, a przecież z nią można zrobić wszystko. Nie wspomnę już o zakorzenionych wulgarnych epitetach, którymi przecież wielu z nas – także dzieci, posługuje się na co dzień. Język jest też namiętnie wykorzystywany przez propagandę, czego przykład mamy obecnie w związku z wydarzeniami na naszej wschodniej granicy. Niektórzy dziennikarze i politycy na siłę chcą nam wmówić, że tam nie ma ludzi tylko – problem, terroryści, istoty nielegalne, uchodźcy, zło. I to się wdrukowuje, jest przyswajane, stanowi podstawę wiedzy o świecie zdecydowanie bardziej wiarygodną niż fachowe źródła czy też relacje osób bezpośrednio zaangażowanych w temat.
Reaguj, by nie wzmacniać stereotypów!
Język tworzy stereotypy. Jest najbardziej okrutnym narzędziem władzy i dyskryminacji. W prostej linii prowadzi do wykluczenia, nietolerancji oraz nienawiści. Najpierw nie reaguję na złe słowa, potem tak mówię, a na końcu mogę postąpić źle albo nie zareagować, że komuś dzieje się krzywda. I dlatego właśnie, mówiąc o asymilacji, o jednolitym – aczkolwiek różnorodnym, społeczeństwie, musimy pamiętać o języku włączającym a nie wykluczającym. Sama zmiana w systemie nie zmieni świata, ale my na co dzień możemy wpłynąć na to, jak się wyrażamy o innych, jak uczymy dzieci o tym, że jesteśmy różni i to, że ktoś ma specjalne potrzeby, wcale nie oznacza, że jest gorszy. To, że nie mówi, nie oznacza, że nie ma nic do powiedzenia. Stąd ogromna rola nauczycieli, wykładowców, rodziców nie tylko w pokazywaniu, że wszystkim należy się szacunek, ale także w tym, że każdy ma wpływ na to, jaka rzeczywistość go otacza, chociażby w tym jak mówi. Bo tworzenie możliwości – to dawanie wsparcia.
Nikt nie jest pod i nad
Wróćmy do dość przewrotnego tytułu. Podsłuchując specjalistów szczególnie w Polskim Stowarzyszeniu na rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną, uzmysłowiłam sobie, że wyrzucili oni ze swojego języka wyraz „podopieczni”. A przecież w wielu branżach – edukacyjnych, szkoleniowych czy medycznych nagminnie się z niego korzysta. Pod ustawia bowiem w relacji do osób zależnych, warunkuje konieczność opiekowania się, generuje, że ktoś jest nad. A przecież chodzi o to, by być obok, bo wtedy dopiero można włączać.