Do perfekcji mamy opanowane podziały. Polityczne, religijne, związane z płcią czy statusem społecznym. Potrafimy określić, co jest normą, a co poza nią wykracza, co chcemy oglądać, a co nie. Co jest para-, niby-, quasi-. Co się opłaca.
Z paraolimpiady niby-sportowcy przywieźli więcej quasi-medali niż zdrowa pełnosprawna kadra. Teraz pewnie wielu o tym już nie pamięta. Wzruszamy się nad trudnym losem zawodniczek i zawodników. Może nawet im współczujemy. Ktoś jest ofiarą przemocy, ktoś choruje, ktoś inny miał wypadek, a jeszcze inny się taki dziwny urodził i tak ma. Oczywiście technologia też idzie do przodu, więc kosmiczne czasem protezy pozwalają osiągnąć bardzo dużo. A i tak efekt „wow” robi gość, który gra w ping ponga bez rąk, czy też pływak, który ma tylko korpus i głowę. Takie to niezwykłe.
Czujesz się zmotywowany?
Niektórzy piszą, że paraolimpijczycy to najlepsza motywacja, by ruszyć dupę z kanapy. Ale przecież nie o to chodzi. Osoby z niepełnosprawnością nie żyją po to, by zrobić nam zdrowym dobrze i może dobrze by było, gdybyśmy wyszli z tej bańki.
Zastanawiam się, dlaczego pomimo osiągnięć paraolimpijczyków na każdych igrzyskach telewizja skutecznie omija ten temat. O złotych medalach mówi się w serwisach informacyjnych tuż pod ich koniec, nie ma transmisji na żywo w TV, a znalezienie ich w internecie też wymaga postarania się. Wychodzi na to, że pomimo ewidentnych sukcesów – choć może parazłoto jest jednak gorsze od złota, nie do końca chcemy oglądać pokracznych ludzi, wózków, lasek, protez. Wolimy wierzyć w świat (szczególnie sportu) wolny od niedoskonałości.
Niektórzy uważają, że chodzi o rezultaty. To słabsze wyniki sprawiają, że paraolimpiada nie ma takiej oglądalności, nie przyciąga widzów, a tym samym nie generuje przychodów. A przecież ma się opłacać. Inni podkreślą, że nie można promować debili i kalek. Lepiej przecież było, jak siedzieli w domach. Zamknięci. Inna osoba w komentarzach zabłyśnie, że promowanie paraolimpijczyków jest usprawiedliwianiem zachowań, które doprowadziły do wypadków. Jakby kalectwo nie było wystarczające. Nie wiem, czego nam brakuje – empatii, taktu czy edukacji.
Nie musicie dostosować świata
Sama nazwa paraolimpiada wywołuje we mnie bunt. To nie są niby-zawody dla gorszych. I pewnie powiecie, że to nie jest polski wymysł a kalka językowa, ale świat się zmienia. Przynajmniej powinien. Nie rozumiem idei dzielenia sportu na ten dla wybranych i tych, co na niby. To samo tyczy się kultury, edukacji, pracy. Puste jest hasło „integracja”, a konieczność spełniania warunków dostępności spędza sen z powiek instytucjom i organizacjom realizującym projekty. W Polsce osoba z niepełnosprawnością jest za karę. Bez sensu przychodzi, wymaga. Bez sensu uczestniczy. I dlatego tak chętnie robimy im osobne imprezy, a potem poprawiamy sobie samoocenę. Na dobrą sprawę przecież można by zrobić jedną olimpiadę dla wszystkich. I nie nazywajcie tego integracją. To jest po prostu życie – nie na niby.
Być kimś gorszym
To nie nasze ograniczenia są miarą sukcesu. Ale pora zdać sobie sprawę z tego, że niezależnie od tego, z czym się borykamy, mamy prawo czuć się pełnoprawnymi ludźmi. Mamy prawo do godności, do porażek i sukcesów. Do przekraczania granic. I dlatego świata nie trzeba dostosować do potrzeb osób z niepełnosprawnościami, ale od początku takim go tworzyć, by każdy niezależnie od ograniczeń czuł się w nim na miejscu.
I może to kuriozalne, ale najbardziej ucieszyło mnie ostatnio zdjęcie toalety, które wstawiła moja koleżanka. Fotografia zrobiona nie w Polsce, ale dowód na to, że można wyposażyć łazienkę publiczną w taki sposób, by bez problemu przebrać osobę z niepełnosprawnością. Nie dziecko, ale kogoś większego, starszego, cięższego. Może wydaje wam się dziwne, że zaczęłam od olimpiady, a kończę w kiblu, ale właśnie to pokazuje, w jakiej fikcji żyjemy. Jeśli nie chcemy dostrzec potrzeb innych, więc przecież nie będziemy ich oglądać w telewizji.
Kiedy krawężnik jest murem
Przedrostek para- w języku polskim pełni trzy funkcje. Może oznaczać zaprzeczenie – na przykład parapsychologia, podobieństwo – paramilitarny, coś obok – paragraf. I jakoś żadna z tych definicji nie pasuje mi do olimpiady. A może wręcz odwrotnie – wszystkie się w nią wpisują. I dlatego media tak niechętnie pokazują wyczyny sportowców, którym czegoś brakuje. Daleko im do doskonałości, z jaką kojarzy się nam sport. A przecież osoba z niepełnosprawnością mierzy się nie tylko z czasem, dystansem i z innymi zawodnikami, ale też ze swoimi ograniczeniami. Czy chcemy to oglądać? Niekoniecznie. Te historie mogą sprawić jedynie, że pójdziemy na siłownię, pomyślimy sobie, że jednak mamy fajne życie i nie jest tak źle. Nie przekłada się natomiast na codzienność.
Lubię stać w kolejce z pierwszeństwem i czuć, że jestem niewidoczna. Ja, która już wrosłam w wózek jak mój syn. Słyszę często, że nie wyglądam jak matka dziecka z niepełnosprawnością. Ale nie wiem, co się mieści w tej kategorii. I boję się, co będzie za kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat. Bo w tym kraju wszystko jest pseudo-, para-, meta-.
A chciałabym tylko, by mój syn mógł być, kim zechce. Może sportowcem, może malarzem, może adwokatem. A nie pseudosportowcem, quasi-malarzem, niby-adwokatem.
Paraczłowiekiem.