Jeszcze jak mieszkaliśmy na Helu, mieliśmy psa. To był nasz drugi czworonożny przyjaciel, a pierwszy zgubił się w czasie wyjazdu do babci i słuch po nim zaginął. Maks trafił do nas zupełnie przypadkowo. Był przybłędą. Jak się później okazało w wielu domach był, ale ciężko jakoś było zagrzać mu miejsce. Z czasem nawet pojawił się jakiś pierwotny właściciel, ale już nie oddaliśmy. Ale nie o tym. Maks miał swoje poglądy i swój sposób na życie i lubił uciekać. Zanim do nas trafił, przez jakiś czas mieszkał u naszych sąsiadów z klatki obok. Mieli oni innego psa – Dżekiego i jak możesz się domyślać, nienawidzili się okrutnie.

By zauważyć!

Czy chodziło o zazdrość, czy też o to, że któryś któregoś kiedyś tam za mocno ugryzł lub za dużo zjadł drugiemu z miski? Nieistotne. Nienawiść była tak wielka, że jak widzieli się na podwórku, to ciężko było ich utrzymać. Kiedyś nawet się nie udało i pamiętam, że pewne lato rozpoczęłam z pogryzionym ramieniem. Dżeki tak nienawidził Maksa, że ze złości, którą oczywiście okazywał werbalnie, wypadł z okna na pierwszym piętrze. Ta niechęć była w jednym i w drugim do końca ich psich żyć. Tak jak z pewnością wiele takich historii z życia możemy przytoczyć, a literatura, film czy teatr skutecznie eksploatują ten motyw.

Daj sobie prawo!

Przypomniałam sobie tego mojego śmiesznego psa w przypływie refleksji nad tym, że daję sobie pozwolenie na to, by nie każdy mnie lubił. Tak jak nie muszę darzyć uwielbieniem każdego. Niby proste, wszak nie jesteśmy pomidorową z ryżem lub makaronem (uwaga, już pojawia się zgrzyt). Z drugiej strony szczególnie my, kobiety, jesteśmy wychowywane w przeświadczeniu, że trzeba być miłym, a od stopnia lubienia w klasie, na podwórku czy też na kolonii zależy nie tylko nasz status, ale również nasza samoocena. To taka laurka, którą sobie codziennie wystawiamy. W efekcie, robimy wszystko (lub prawie), by nas lubiono, akceptowano, zapraszano na urodzinki i wspólne zakupy, gadano z nami na przerwach. Ze szkoły przechodzi to do pracy, czy też na wakacje spędzane w jakiś większych skupiskach. Trzeba się wpisać lub wpasować.

Pułapki empatii

Byłam kiedyś na turnusie rehabilitacyjnym z młodym, a nie są to dla mnie wyjazdy, na których chcę się integrować. Panie zaprosiły mnie trzykrotnie na wieczorną imprezkę. Trzykrotnie odmówiłam i na znak protestu przestały odpowiadać czy mówić „dzień dobry” na korytarzu. Uśmiałam się wówczas i miałam to głęboko gdzieś, ale kolejne życiowe akcje pokazują mi, że ci, którzy mają odwagę postawić granicę, funkcjonować inaczej – nawet z pełną kulturą i szacunkiem dla drugiego człowieka są marginalizowani. Czy mi to coś robi? Nie! Czy robi Tobie? Być może.

Coraz krótsza książka telefoniczna

Ostatnio zrobiłam kilka rewolucji w życiu i każda z nich wiąże się ze stratami i zyskami. Z pewnością dłuższa perspektywa pozwoli ocenić ten rok jeszcze inaczej. To, co już wiem, to fakt, że bardzo zweryfikowała mi się lista znajomych. Bardzo szybko zniknęłam z kręgu zainteresowań tych, którzy mieli interes w tym, by się „kumplować”, bo najzwyczajniej w świecie zasuwałam za nich i dla nich. I niewątpliwie pewnie do tej pory nie przełykają odmowy, niezgody, granic. I niewątpliwie nic nie stracili, bo zawsze powtarzam, że nie ma ludzi niezastąpionych, a ja bardzo dużo zyskałam.

Przede wszystkim spokój. I dystans. Zobaczyłam również, jak historie starsze i świeższe mogą być interpretowane pod kątem wersji, która akurat jest najwygodniejsza, jak szybko zmieniają się legendy, w zależności od tego, w czym upatruje się największe zyski. Jak szybko wróg może stać się przyjacielem, bo leży to po prostu w czyimś interesie, a niedawny kompan trafia na półkę persona non grata.

A właśnie tam wielu z nas nie chce trafiać, więc się spinamy, poświęcamy, jesteśmy mili, a po cichu liżemy rany i płaczemy. No właśnie. Zdałam sobie ostatnio sprawę, jak często było mi przykro z powodu ludzi, którzy już teraz nie mają żadnego znaczenia.

Życia nie trzeba przeżyć odważnie!

To nie jest kwestia siły czy odwagi. To kwestia przyzwolenia na nielubienie i brak konieczności, by z kimś rozmawiać, spędzać czas czy nawet pracować, choć na to zazwyczaj mamy bardzo ograniczony wpływ. Nie wszystkich musimy kochać i nie z każdym znajdziemy wspólny język i trzeba dać sobie prawo do tego, by iść swoją drogą, bo tylko ona do czegoś doprowadzi. I nie odwracaj się, bo niewielu się za tobą odwróci.

I jako pointa pewne zdjęcie. Nie jest śmieszne czy tragiczne to, że ta kartka pojawiła się na stołówce. Paskudne jest to, że z jakiegoś powodu musiała się tam znaleźć. Błąd ortograficzny pomińmy milczeniem. On w tej sytuacji jest kompletnie nieistotny.