Hasło wolontariat stało się bardzo popularne i większość rozpoznawalnych w Polsce akcji oraz wiele różnych ośrodków i stowarzyszeń działających na rzecz osób biednych i chorych, zwierząt, kombatantów, ofiar bardzo chętnie z pomocy wolontariuszy korzysta. Nie ma nic złego w zaangażowaniu, a nawet nowa podstawa programowa wymusza w pewien sposób działania prospołeczne na uczniach. I bardzo dobrze. Dążymy w końcu do tworzenia społeczeństwa obywatelskiego, chcemy uczulać na krzywdę innych, budzić empatię i rozszerzać horyzonty. Bezinteresowna pomoc innym to najskuteczniejszy sposób, by działać w szczytnym celu, nie czerpiąc z tego korzyści – przynajmniej materialnych.
Na tej właśnie idei oparta jest praca wielu stowarzyszeń. Jedne z nich prosperują jako dobre firmy, zatrudniając pracowników, koordynatorów, osoby piszące projekty i je rozliczające. Bardzo często te organizacje otrzymują stałe i celowe dotacje na swoją działalnością, mają swoje biura sprzęt itd. Poza tym mamy również cały szereg pasjonatów, którzy dla idei robienia czegoś ciekawego poświęcają swój czas, środki, energię, by zadziało się coś innego, by odmienił się czyjś dzień.
Moje zainteresowania oczywiście skupione są wokół literatury i kultury i ze zgrozą obserwuję, że większość ludzi działających w temacie robi to non-profit. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że nawet nieformalne organizacje stają przed koniecznością założenia stowarzyszenia lub fundacji, bo inaczej nie mają szans na dotacje związane z jakimkolwiek projektem – czyli z działaniami. Im ambitniejsze plany – tym pieniędzy potrzeba więcej, a ze składek czy też od sponsorów majątku nie będzie. Być może byłaby szansa na okazjonalne spotkanie autorskie lub warsztaty, ale na organizację dużej imprezy już niekoniecznie. I tak wpada się w pułapkę pisania projektów, gorączkowego pozyskiwania środków, prowadzenia projektów, wykazywania wkładu własnego, przechodzenia kontroli i w końcu rozliczania projektów, które zbiega się czasowo z nowymi wnioskami. A czy o to chodziło? Przecież chcieliśmy robić coś fajnego, a nie tkwić w papierach, pieczątkach i skanach za zgodność z oryginałem.
Być liderem a nie jeleniem
Stowarzyszenia działające w kulturze mocno patrzą sobie na ręce. Nie chodzi o zazdrość, a raczej o dobre praktyki – sposób zarządzania, możliwości pozyskiwania środków czy też zarządzania ludźmi. O dziwo to o tym rozmawiają najczęściej prezesi, a nie o tym jak się świetnie bawią, bo właśnie trwa spotkanie z autorem, którego cudem udało się zaprosić. Większość działających (non profit) stowarzyszeń funkcjonuje dzięki pojedynczym osobom, które biorą na siebie ciężar obsługi formalnej, finansowej, organizacyjnej, cateringowej, noclegowej nie tylko imprezy, ale także swoich własnych członków. Faktycznie jest ich dużo (bo wcześniejsza ustawa tego wymagała, a teraz niewielu ma odwagę zweryfikować listy do osób faktycznie działających), a w praktyce w każdej organizacji jest kilku, którzy ciągną ten wózek. A jeszcze bardziej dosadnie – jest zazwyczaj jedna osoba, która musi mieć to wszystko w garści. A to nie jest fajne. To jest odpowiedzialność przed wszystkim oraz łatwy cel zarówno wtedy, jak się uda, jak i wtedy, gdy pójdzie nie tak.
Mam czas i nie mam problemów
Mam poczucie, że nikt nie traktuje działań wolontaryjnych na serio. Wszyscy cieszymy się, że one są i tak dalej. Natomiast szczególnie na poziomie zarządzania jest to bardzo ciężka praca. Tak – praca – bezpłatna, ciężka, wyniszczająca praca, która poza satysfakcją, szczęściem, lansem i może nagrodami niczego nie wnosi. A może to jest wystarczająco dużo? Przyzwyczajamy ludzi do tego, że się działa w imię jakieś idei, ale okazuje się, że jeżeli nie bierzesz za coś pieniędzy, to nie istniejesz, oddychasz szczęściem i już się zapalasz, by kolejne godziny i dni, czas, którego nie masz lub też kradniesz rodzinie, książce lub nicnierobieniu czy też wyjściu na inną imprezę kulturalną, spędzić nad tabelkami i pieczątkami.
To przecież nie jest praca
Dość często zdarza mi się, że pracuję za darmo. Ba, zawsze mi się to zdarza, bo nie nauczyłam się jeszcze, że można się cenić. Nie wiem, czy ludzie to wykorzystują – szczególnie kompetencje i umiejętności, ale chętnie korzystają. Przychodzą z różnymi prośbami – o zrobienie korekty, napisanie artykułu, zredagowanie książki lub też nawet napisanie projektu. Wiem, że w tej materii obok rozumu nie stałam i się zgadzam, by dalej emanować szczęściem i poczuciem misji, może usłyszeć dziękuję i zazwyczaj uzupełnić swoje pokaźne skądinąd portfolio.
Może pora zacząć samemu się szanować. Kochać innych, ale siebie także. Nie musieć nic nikomu udowadniać (ani sobie). Nie pozwalać, by ktoś ustalał priorytety, tylko w końcu wziąć ster we własne ręce.