Nie wiem, z czego to wynika, ale odnoszę wrażenie, że wszystkie dzieci nasze są, a winne są matki. Istnieje społeczne pozwolenie na krytykę, hejt, obrażanie innych i rady, które z dobrymi intencjami nie mają nic wspólnego.

Hasło grzeczne dzieci wraca czkawką nawet w popularnych bajkach i wyrobiliśmy sobie schemat, który nam pasuje, bo dzieci grzeczne to takie, których nie ma. Takie są przecież najwygodniejsze. Z drugiej strony sama łapię się na tym, że kazań na temat niewłaściwego zachowania dzieci wysłuchuję od osób, które nie są dla mnie żadnym autorytetem wychowawczym. Więc o co chodzi?

O kompetencje!

By być kimś lepszym, mieć więcej, móc zabłysnąć. A że nie wystarczy już nowy samochód, wypasione wakacje czy też torebka od Diora Srora, to zaglądamy ludziom coraz mocniej w prywatność. Z drugiej strony coraz mocniej jesteśmy powierzchowni, więc problemy można równie łatwo wytknąć jak ilość zmarszczek czy też wielkość dupy.

Dzieci są ofiarami naszego bycia naj

Po moim młodym widać, że jest niepełnosprawny. Nie dość, że jeździ na wózku, to nie zachowuje się wprost proporcjonalnie do przyjętych norm. Przykuwa spojrzenia, dziwne komentarze, a i zdarzyło się nam kilka nieprzyjemnych sytuacji. Więc chowam dziecko w przeświadczeniu, że są miejsca, w których wypada jednak być cicho. To się czasem nawet udaje, ale nie sprawia, że jest jakoś prościej. Młody wysłuchał już od pewnej starszej pani w autobusie komunikacji miejskiej, że zachowuje się niegrzecznie i że nie wolno się tak śmiać. Czy tam wydawać innych dźwięków.

Z własnej perspektywy powiem, że to bliżej nieokreślone wokalizy o różnym stopniu nasilenia, głośności i wysokości, w których próżno upatrywać sensu. Młody wykład miał w poszanowaniu, bo ma zadziwiającą zdolność ignorowania ludzi, którzy nie są warci uwagi.

Dlaczego o tym piszę?

Staram się przyzwyczaić do tego, że społecznie jesteśmy trędowaci, choć wyobrażenia na temat tego, jak się nam żyje z niepełnosprawnością można by przełożyć na fejm i luksus. Hejtu nie brakuje również w grupach rodziców z dziećmi chorymi, choć ci powinni się przecież wspierać. Ale coraz więcej mamy do powiedzenia na temat innych, niż do zrobienia na swoim podwórku.

Trzeba uprawiać swój ogródek

Tak mawiał Wolter, a tak często o tym zapominamy. Dlaczego rodzic rzadko może liczyć na pomoc szkoły czy terapeutów w przypadku, gdy dziecko sprawia problemy wychowawcze, a tak często czyta uwagi i słucha o tym, jak bardzo sobie nie radzi? Dlaczego opinie poradni, począwszy od dysleksji – na ADHD i zaburzeniach spektrum autyzmu skończywszy, są traktowane przez nauczycieli wybiórczo. Ba, dlaczego się je podważa z hasłem, że takie problemy nie istnieją, a winni są tylko i wyłącznie rodzice, bo nie wychowali i za mało pracują.

Nie jestem matką, która szczególnie ingeruje w proces dydaktyczny swojej córki, ale zdarzyło mi się kilka razy być u nauczycieli, by tłumaczyć im łopatologicznie, jak wyglądają zalecenia poradni. A to naprawdę nie jest skomplikowane.

Zaburzenia zarówno w zachowaniu, jak i w uczeniu się przekładają się na wszystkie strefy życia dziecka. Zazwyczaj jest tak, że zewsząd otrzymuje ono komunikaty, że sobie nie radzi, jest gorsze, nie odniesie sukcesu, nikt go nie lubi i na dodatek nie będzie pewnie świadectwa z czerwonym paskiem, które rodzic wrzuci sobie na fejsa.

Sam system i często inni rodzice – którzy problematycznego dziecka też w kasie nie chcą, bo odstaje, nie pasuje, zaniża średnią czy tworzy złą opinię – spychają niewygodnego na margines. Najlepiej w szpony nauczania indywidualnego. Odnoszę czasem wrażenie, że nasza edukacja jest skrojona na miarę dzieci w normie. Nawet dość szeroko pojętej. Każde odstępstwo to zło. A indywidualizacja to pieśń przyszłości.

Widzę, że coraz mniej jest wokół osób, z którymi można porozmawiać. Którzy słuchanie przekładają nad oceny i komentarze. Którzy nieproszeni nie udzielają złotych rad. I kiedy wydaje mi się, że wszystko jest na dobrej drodze do świętego spokoju, zawsze pojawia się ktoś, kto ten ład w szklance wody burzy. Chyba tylko po to, by poprawić sobie samoocenę.