Dwadzieścia lat temu wybrałam się do wróżki. Taką miałam ideę, dziwny okres w życiu. Zresztą powody są teraz nieważne. Miałam do tego spotkania wielki dystans i ogólnie dobrze się bawiłam. Po latach mogę stwierdzić, że naprawdę wiele rzeczy się sprawdziło, pomimo tego że wtedy to wydawało się niemożliwe.

Wróżka powiedziała mi, że pierwsza będzie córka. Bardzo długo o niej mówiła, jaka kariera jest jej pisana, kim będzie dla nas i w życiu. Ale to przed nami i nie zamierzam się do tej wiedzy przywiązywać, bo uważam, że sami kształtujemy swoją rzeczywistość. Powiedziała mi również, że inne dzieci będą nieważne. Teraz już wiem, że gdyby powiedziała mi prawdę, nie zdecydowałabym się na kolejne ciąże.

Do trzech razy sztuka!

Dużo się ostatnio mówi o planowaniu rodziny, o aborcji, o in vitro. To tematy, które od lat podgrzewają społeczną atmosferę i faktycznie dyskusja zawsze będzie się ocierać o wiarę, moralność, prawo do decydowania o swoim życiu i ciele. O prawo wyboru. Kilka lat temu opublikowałam post, który się rozlał dość mocno w sieci i to on był pretekstem do tego, że ostatecznie (przyduszona kolanem przez przyjaciół) zdecydowałam się na tę stronę i na publikowanie tu treści, jak będę miała coś ważnego do powiedzenia. I choć felieton dość mocno przedstawiał to, jak żyją osoby z niepełnosprawnościami, a jak na tym tle wygląda polityka rządu i działalność kościoła, to ilość wiadomości prywatnych, w których oskarżano mnie o to, że jestem zwolenniczką aborcji i nie mam prawa cytować Pisma, była zaskakująca. A przecież nic takiego nie napisałam.

Prawo decyzji

Drugą ciążę straciłam w Dzień Kobiet w 2009 roku. Tak się zdarza. W domu było pięcioletnie dziecko, a zarodek zatrzymał się we wczesnej fazie rozwoju. Zdarza się. Pamiętam, jak lekarz na wizycie powiedział mi, że trzeba się go pozbyć, bo przecież nie chcę chorego dziecka, a z tego na pewno nic nie będzie. Jak tylko wróci z nart, to się tym zajmie. Poszłam do szpitala, próbowali ratować sytuację, ale natura wie swoje.

Ja się o świętość nie biję!

Olo urodził się w listopadzie 2010 roku w bardzo trudnym dla nas czasie. „Wymienił się” ze swoją babcią. Urodził się jako dziecko zdrowe i przez wielu lekarzy nadal jest tak traktowany. To zagadka, a lekarze przecież nie lubią zagadek, bo nie chcą się przyznawać do tego, że czegoś nie wiedzą. Młody robi postępy. Zadziwia terapeutów, nauczycieli i nas. Wykracza poza normy i to, co powinien, a czego nie. Poza teorie, że dziecko rozwija się do siódmego roku życia i poza szereg innych tabel. Jego terapia wymaga intuicji, bo tu nic nie jest zgodne z kryteriami i przyzwyczajeniami, dlatego też spodziewam się wszystkiego – od tego, że znajdą mu jakiegoś guza, dostanie ataku padaczki – tak charakterystycznego dla różnych zespołów genetycznych, pod kątem których jest badany, jak i tego że nagle zacznie mówić pełnymi zdaniami i sobie pójdzie. Jutro z takim dzieckiem jest nieobliczalne. I choć młody zmienił wszystko w moim życiu, to często łapię się na tym, że wolałabym, żeby go nie było. Wolałabym tę ciążę stracić.

Nie wiesz, jak jest w innym domu!

To nie jest kwestia wyboru, bo bardzo często nie wiemy, że „coś pójdzie nie tak” i zamiast wymarzonego zdrowego dziecka dostaniemy w gratisie wyzwanie życia, z którym trzeba się zmierzyć. Za które trzeba wziąć odpowiedzialność. I dlatego nawet decyzja o tym, by chore dziecko zostawić w szpitalu czy też oddać do ośrodka, jest heroiczna. Każda decyzja w takim wypadku jest nieludzka, a przecież to życie, a nie bohaterstwo. Media przedstawiają często matki (sic! bardzo często osamotnione) jako te, które walczą z całym światem o życie dla swojego dziecka. Często nadaje im się nadludzką moc, a przecież one już dawno straciły wiarę w to, że to, co robią ma jakikolwiek sens.

Czy w momencie, kiedy płaci się za urodzenie chorego dziecka, możemy mówić o miłosierdziu? Czy skazywanie kobiety na utratę zarówno macierzyństwa, jak i dziecka, o jakim marzy, w imię idei, która może być jej obca, nie jest okrucieństwem? Gdzie jest granica odpowiedzialności za życie, jakość życia i jego bezpieczeństwo? A z tym matki pozostają osamotnione, wyszydzane, biedne, wykluczone i wytykane palcami. A przecież nie tak miała ta historia się skończyć.

Życie na kredyt

Mój syn zaraz skończy 9 lat. Jest niższy ode mnie o 40 centymetrów i waży prawie 30 kilogramów. Pomimo wiotkości jest bardzo silny. Moim największym osiągnięciem jest to, że nauczyłam go wchodzić i wychodzić z wanny. Jeszcze muszę pomyśleć, jak to ugryźć z wózkiem, ale cały czas zakładam, że będzie chodzić. Czy kiedykolwiek będzie sam korzystał z toalety? Nie wiem. Czy kiedykolwiek będzie zdolny do samodzielnej egzystencji? Nie wiem. Nie sądzę i zastanawiam się, jak to będzie myć i przebierać dorosłego faceta. Ale o tym obrońcy życia nie myślą.

Wiele osób daje sobie prawo do mówienia o tym, że życie, każde życie, jest ważne. Oczywiście. Ale nie każdy musi się na swój przypieczętowany los zgadzać. To szczególnie ważne w kraju, który rości sobie prawo o decydowaniu o tym, co kobiecie wolno, a czego nie. Zazwyczaj, czego nie. Jakby była tylko chodzącym inkubatorem. Z drugiej strony w sytuacji trudnej zostawia się ją samą, a ilość zbiórek publicznych czy też apeli o 1% pokazuje, że sytuacja osób z niepełnosprawnościami i chorych jest dramatyczna. Żebranie jest o wszystko: o badanie, refundację, sprzęt, dostosowany ośrodek, dowóz, opiekę wytchnieniową, o pieniądzach i wykluczeniu z rynku pracy nie wspomnę. To mi uświadamia, że takiego chorego życia się nie broni. Tu obrońcy życia nie zachodzą, a powinni.

Po jedenaste! Nie potępiaj!

Nie potępiam żadnej decyzji. Życie nauczyło mnie, że nie ma jednoznacznych odpowiedzi i wyborów dobrych i złych. Wszystko zależy od momentu, wsparcia innych, pewności siebie, sytuacji życiowej. Z zasady w większości przypadków (o ile nie jesteśmy całkowicie pozbawieni kręgosłupa moralnego) podejmujemy decyzje najlepsze w danej chwili. A ta się nigdy nie powtórzy. I nie da się cofnąć czasu. Potem można żałować lub być z siebie z dumnym. A to już wsobne.

Kocham moje dzieci najmocniej na świecie. To młodsze przede wszystkim. Choć boję się jak cholera i wiem, że stanę jeszcze przed wieloma trudnymi decyzjami. Tych ostatecznych również nie wykluczam. Obrońców życia zapraszam do siebie. Mam też sporo znajomych, którzy w domach mają jeszcze większe hardcory. Też pewnie zaproszą. Może wtedy transparenty wywieszane przed kościołami czy centrami handlowymi będą wyglądać inaczej i może wtedy będą miały moc. Bo życie nie jest wartością samą w sobie.

Mojej mamie Bożenie. Ona by zrozumiała.