Czy gdyby gówno nazywało się róża, to by śmierdziało mniej?

Pewnie nie. I czasem można odnieść wrażenie, że nieważne jest to, jakie rzeczy są naprawdę, a to, w jaki sposób o nich mówimy.

Etykiety na co dzień

Tak ważne są dla nas słowa. Tak istotna poprawność, która ma prowadzić do tego, by nikogo nie urazić. Amerykanie chyba osiągają w tym mistrzostwo, o ile nie przeginają w drugą stronę. My też staramy się być akuratni, jeśli chodzi o kobiety, mniejszości seksualne, wyznawców innych religii czy też osoby odmiennej rasy. I często niewłaściwe, wulgarne słowa są piętnowane. Natomiast nie zmienia się sposób myślenia i zachowania.

Kiedy przestajesz być debilem?

Pamiętam, jak jeszcze funkcjonowały w terminologii medycznej określenia niepełnosprawności intelektualnej takie jak debil, imbecyl czy też idiota. Jakoś sprawnie zadomowiły się w języku potocznym i prawdopodobnie nigdy z niego nie wyjdą. Oczywiście zmiana nazewnictwa na to określające stopień niepełnosprawności była w pewien sposób związana z pejoratywnym brzmieniem wyrazów, ale przecież nie wpłynęło to na sposób odnoszenia się do ludzi niemieszczących się w normach i tabelkach. Nawet teraz nie powinno się już mówić upośledzenie umysłowe tylko niepełnosprawność intelektualna. W ogóle wielu rzeczy nie powinno się mówić.

Mały autyzm

Z wiedzą i świadomością niepełnosprawności jest krucho i nawet lekarze czy specjaliści szczególnie z bagażem doświadczeń lubią używać tych słów, które wypadły z kanonu, zostały uznane za niewłaściwe. Z drugiej strony niektóre teorie czy frazy, które się obecnie pojawiają też wołają o pomstę do nieba. Nagminne jest sformułowanie, że ktoś choruje na autyzm (chyba nawet kiedyś małą burzę z tego powodu zrobiłam) czy cierpi na MPD (mózgowe porażenie dziecięce). Hitem jest teoria, że Asperger to mały autyzm. I tego uczą studentów. Zdaję sobie sprawę, że w momencie, kiedy niewiele wiemy o niepełnosprawnościach, ciężko jest używać odpowiedniego języka. No właśnie – słowa.

Teraz nie mówi się osoba niepełnosprawna a osoba z niepełnosprawnością. Teoretycznie mała zmiana a wielka przepaść. Chodzi przecież o to, by nie wykluczać i nie stygmatyzować. Jednak zastąpienie określenia osoba z zespołem Downa – tym: osoba z trisomią 21. pary chromosomu ma głębszy sens? W kontekście tego, jak wiele osób posługuje się bezrefleksyjnie hasłem „Ty, Downie” pewnie tak, ale znowu wracamy do nomenklatury medycznej.

Bez kolejki!

Mam wrażenie, że, myśląc nad nazwami, plakietkami, projektami oraz całą otoczką, nie zmieniamy tego, co najważniejsze – podejścia ludzi i nie budzimy empatii. Wszystko jedno, jak ktoś powie, skoro jego działania się nie zmieniają. Z drugiej strony nowe określenia, jakkolwiek tworzone w imię idei, by nie ograniczać i nie traktować niepełnosprawności jako dominującej cechy danego człowieka, tak właśnie czynią. Przecież nie jest istotne, czy kasa w sklepie jest oznaczona odpowiednią naklejką, tylko to czy faktycznie osoby uprzywilejowane korzystają z pierwszeństwa. Budzenie świadomości jest więc procesem powolnym i zaczyna się w ludziach a nie od poprawności politycznej. Wtedy właśnie powstają takie hybrydy jak chorowanie na autyzm.