To nie jest egocentryzm a zdrowe podejście do rzeczywistości. Pomimo tego czym afiszują się inni, każde nasze działanie ma sprawiać, że będzie nam lepiej. Reszcie może przy okazji. Na tym opiera się biznes i wolontariat, o tym myślimy, planując remont czy wakacje, a nawet pokonując ograniczenia. Bo kto ma prawo mówić, że się nie da, nie uda się, nie wypada? Nawet działania na rzecz osób biednych czy chorych są podyktowane naszą potrzebą dzielenia się, bo to sprawia przyjemność. Nie są aktem miłosierdzia. I dlatego zauważyłam, że coraz chętniej angażuję się w rzeczy, które czuję jako ważne, a niekoniecznie w te, które mogą przynieść realny namacalny zysk. Taki imperatyw, flow, moc. To one pobudzają endorfiny, a z drugiej strony sprawiają, że działam na swoich zasadach. I to jest wolność a nie asertywność.
W drodze na szczyt
Być może urlop z młodym w górach to szaleństwo. I pewnie były osoby, które mijały nas na szlaku z wózkiem i myślały, że nie do końca mamy równo pod sufitem – tak delikatnie napiszę. Ale fakt jest taki, że po kilku sezonach bujania się po płaskim mieliśmy ochotę na górskie szlaki, odciski, zakwasy i przygody. Tak, dobrze czytasz. My mieliśmy ochotę. Nie było w tym przekonania, że pokazujemy Olgierdowi świat, chcemy zmienić mu klimat, pragniemy, żeby doświadczał. Nic z tych rzeczy. On korzysta z tego, że chcemy spędzać czas tak, jak lubimy, choć oczywiście z wielu rzeczy musimy zrezygnować.
Wakacje z dzieckiem na wózku to zupełnie inna analiza tras, wybór atrakcji, a nawet miejsca noclegowego. Wiele rzeczy odpada, ale to przecież nie szkodzi. Są inne. W efekcie trzeba przecież zaspokoić różne potrzeby. W przeciwnym razie można zostać w domu i zobaczyć nic
Turnusowe atrakcje
Od kilku lat sezon wakacyjny rozpoczynamy turnusem rehabilitacyjnym. To czas wyłącznie dla Olgierda. Bardzo ciężko pracuje, wymaga wsparcia, odhaczania punktów w grafiku zajęć oraz pilnowania pór posiłków. I tak prawie dwa tygodnie oderwania od rzeczywistości. Można się nieźle odmóżdżyć. I choć takie letnie wyjazdy stały się już jakąś tradycją, to po ostatnim stwierdziliśmy, że nigdy więcej w wakacje. Nie chodzi o to, że jest drożej, jest więcej osób, czy też pojawiają się całe rodziny i robią się z tego wczasy. W całym szale towarzysko-imprezowych spotkań na marginesie są dzieci oraz szacunek dla innych. Na tego typu wyjazdach raczej się nie integruję. Nie zależy mi na tym, by poznawać innych, słuchać ich historii czy też często narzekania, choć z pewnością każdy człowiek to opowieść na książkę. Mam co robić, cenię spokój, nie potrzebuję wchodzić w przypadkowe relacje. Imprezować też wolę w innych okolicznościach. I dlatego nie umiem przejść nad tym, co pojawia się zawsze, a w wakacje szczególnie.
Tu doba się nie kończy. Imprezy też nie. Dzieciaki biegają po korytarzach i mają radochę, bo ich nikt o północy nie pilnuje i nie każe iść spać. Codziennie przed północą rozpoczynają się dyskusje pod drzwiami, bo przecież jest wtedy przestrzeń, czas i motywacja. I gdy trzeci raz zwracam uwagę, że jednak to gadanie przeszkadza, bo chcę iść spać albo w końcu mieć spokój i to nie działa, to stwierdzam, że to przecież nieco bez sensu i szkoda energii. Więc słucham o tym, że lepiej byłoby na Majorce albo w innym egzotycznym kraju, a to życie jest takie niesprawiedliwe, że trzeba się tu męczyć. I tak pół nocy ciafciaraf i mimo tego że trafia mnie szlag, to naiwnie wierzę w to, że kolejna noc będzie spokojniejsza, odpocznę, książkę może poczytam, a nawet coś napiszę. Nic nie będę robić albo prozaicznie zasnę. Ale nie! Cisza jest towarem deficytowym i kto się nie bawi, też nie śpi. Nieśmiało przypominam, że to turnus dla chorych dzieci, różnych – młodszych i starszych z bardzo odmiennymi niepełnosprawnościami. Ale wychodzi na to, że potrzeby dorosłych stawia się na pierwszym miejscu. Tylko koszty nieco wysokie.
Olo daje czadu!
Wracając do turnusu – jak już sobie pomarudziłam, to był bardzo udany czas. Dzięki ciężkiej i celowanej terapii udało się wrócić do formy sprzed narkozy, a wspomniana przeze mnie „diagnoza z Chin” może być dobrym punktem wyjścia do dalszych działań. Młody dawał z siebie wszystko. Nawet dobrze kombinował, żeby nie robić, ale w tym miejscu nikt się na takie numery nie nabiera. Mamy więc duży zastrzyk energii, masę wiadomości, nowe wkładki do butów i plany na zaś. Plusem tego turnusu jest również to, że jeden tydzień spędził z młodym tata. Dla mnie był to czas, który mogłam poświęcić sobie i przyjaciołom oraz oczywiście pasji. Dla niego okazja do pobycia z dzieckiem i sprawdzenia, z czym od lat się mierzę. Warto oddać czasem pole, bo przecież wszystko może być zrobione równie dobrze, a nawet lepiej. Poza tym to rewelacyjna motywacja, by na przyszłość również innych angażować. A mam z tym problem.
Olo podróżnik
Studiowanie mapy ze szlakami, gdy idzie się z wózkiem, to wielka przygoda. Nieraz można się również zdziwić, gdy trasa opisywana jako przygotowana i szutrowa jest leśną ścieżką z kamieniami i korzeniami, ale takie przeszkody to nie przeszkody. Wiem już, że po czeskiej stronie jest więcej szlaków dostosowanych do wózków, ponieważ nasi sąsiedzi uznają za naturalne to, że turystyka jest dla wszystkich, a nie dla wybranych. W tym roku z wiadomych względów jednak cudna Polska.
Moi znajomi są przyzwyczajeni, że gdy rozmawiamy o atrakcjach, szlakach, restauracjach, to pytam o to, czy dostanę się z wózkiem. Zazwyczaj słyszę, że nie. Trasę na Sky Walk w Świeradowie pokonywaliśmy dwa razy, bo wybrany szlak pod koniec był nie do przejechania wózkiem. Droga alternatywna to był hardcore, więc nawet nie marudziłam, gdy obcy gość przejął wózek z hasłem, że on jeszcze nie trenował, a ja jestem „koksu” i mi już wystarczy. Cóż przygoda musi być – szczególnie blisko szczytów.
A im wyżej tym oczywiście trudniej, ale po to chodzi się w góry, by pokonywać trudności i zdobywać niemożliwe. Satysfakcja gwarantowana.
A jednak?
W końcu dotarliśmy do Jaskini Niedźwiedziej. To jedno z miejsc, które już kilka razy chcieliśmy zobaczyć w Kotlinie Kłodzkiej. Tak naprawdę tę przygodę zawdzięczamy naszym gospodarzom. Po pierwsze, ciężko się tam dostać, bo wejściówkę trzeba wcześniej rezerwować. Po drugie, na starcie odpuściłam, bo jaskinia to jaskinia, a wózek to wózek. To przecież jasne. Okazuje się jednak, że Jaskinia Niedźwiedzia jest jednym tego typu obiektem dostosowanym do potrzeb osób na wózkach, a wsparcie obsługi i ciepłe słowa sprawiły, że zwiedzało się jeszcze przyjemniej. I młody też bardzo zadowolony. Brawo. Czyli można!
Wakacje są ważne!
Tradycyjnie również odżegnuję się od haseł męczennicy, matki wybranej, od słów podziwu itp. Z drugiej strony wiem i nieraz już to słyszałam, że mam po prostu lepiej. Bo ktoś nie może sobie pozwolić na wakacje lub też jego dziecko się „nie nadaje”. Poza tym my mamy 1% i kasę na turnusy. I w ogóle szczęście mamy, bo przyciągamy – szczególnie młody dobrych ludzi, a to otwiera szereg możliwości. Być może. Każdy z opiekunów robi w miarę swoich możliwości tyle, ile chce. Wiele rzeczy jest do przeskoczenia, o ile zmieni się perspektywę z nie dam rady i mi się należy, bo…. na tę bardziej aktywną. Jest w tym klucz do spełniania marzeń swoich, a nie innych. I dlatego uważam, że każda góra jest do zdobycia, choć oczywiście żałowałam, że nie mamy nowego wózka z oponami terenowymi lub też elektrycznego wspomagania. Ale mamy po dwie ręce i nogi oraz fantastyczne dzieci. Czy zamieniłabym to na wyjazd na Majorkę? Nie. Ale każdy z nas ma prawo spełniać swoje marzenia. Same się nie zrealizują.
A teraz będę ćwiczyć to, by słabe zachowania innych nie wpływały na moją codzienność.